Popularność samochodów elektrycznych i zelektryfikowanych w ostatnich latach rośnie dość gwałtownie, ale nadal sprzedaż tak zasilanych modeli nie jest jakaś ogromna.
Czynników, które odpowiadają za taki stan rzeczy, jest całkiem sporo.
Jednym z podstawowych są ceny samochodów elektrycznych i zelektryfikowanych, które zwykle są o kilkanaście do kilkudziesięciu procent wyższe, niż w przypadku spalinowych odpowiedników – wiele zależy tu od wysokości ewentualnych dopłat.
Wysokie ceny nie biorą się oczywiście znikąd, choć klienta końcowego powody takiego stanu rzeczy interesują w raczej ograniczonym stopniu. Nie da się jednak nie wspomnieć o niewielkiej dostępności akumulatorów trakcyjnych, trudnościach w wydobywaniu surowców do produkcji tychże, itd.
Nic dziwnego, że w najbliższych latach nie ma się co żegnać z silnikami wewnętrznego spalania.
Od lat mówi się, że to już ostatnia prosta silników benzynowych i wysokoprężnych. Że nic nowego się już tam nie wymyśli. Że wybierając auta elektryczne ratujemy planetę, a wybór diesla oznacza zmniejszenie się o połowę terenów lęgowych płaskokwaka gęgowatego.
To wszystko jest oczywiście na nic, bo w wielu zastosowaniach napędy spalinowe nadal są nie do zastąpienia. Nie silniki, a napędy jako całość – bo tutaj do głosu dochodzi jeszcze jedna kwestia, której nadal nie rozwiązano – czas uzupełniania energii.
To wszystko sprawia, że według Deloitte za 10 lat tylko 1/3 nowych aut będzie zelektryfikowana.
Z punktu widzenia producentów i lobbystów to nie jest sytuacja przeciętna czy marna – to jest po prostu dramat. Przykładowo Mercedes dopiero co informował, że nie zamierza już pracować nad całkowicie nowymi silnikami spalinowymi – będzie jedynie dopracowywać to, co da się dopracować w jego ostatnich konstrukcjach. Z tego typu napędów Volkswagen pierwotnie zamierzał zrezygnować już w 2026 r., ale to w praktyce nierealne – koncern już w 2018 r. wycofał się z tych zapowiedzi.
Trzeba jednak raz jeszcze podkreślić, że mowa o sprzedaży globalnej. W praktyce, choć na Starym Kontynencie zapewne za 10 lat będzie się jeszcze dało kupić jakieś modele spalinowe, to nie zdziwię się, jeśli udział sprzedanych elektryków i aut zelektryfikowanych co najmniej w stopniu mild-hybrid, w stosunku do wszystkich nowych aut będzie znacząco wyższy od wspomnianej 1/3. Szczególnie, że istotny udział w sprzedaży z pewnością osiągnie nasza narodowa duma – IZERA. Ale potem popatrzymy na Indie czy Stany Zjednoczone i takie a nie inne przewidywania Deloitte przestaną nas dziwić.
Jeśli coś ma wpłynąć na sprzedaż aut elektrycznych w USA, to zapewne będzie to bezemisyjny wariant Forda F-150, gdy już pojawi się na rynku.