Jeszcze przez 15 lat będzie można kupić sobie wielkie V8 w Kalifornii, potem koniec

0
360

Niedawno w Stanach rozegrała się polityczna batalia o ujednolicenie norm emisji spalin dla wszystkich stanów. Dokładnie to administracja prezydenta Trumpa chciała zmusić Kalifornię (i niektóre inne stany) żeby odrzuciły swoje ścisłe zasady dotyczące emisji i wprowadziły mniej restrykcyjne zasady ogólnopaństwowe. Kalifornia fajt bek, jak to mówią Amerykanie, i powiedziała że owszem tak, ale oni i tak umówią się z producentami żeby przestrzegali ostrzejszych norm kalifornijskich. Problem w tym, że do tego dilu nie dołączył Ford, GM i Chrysler. Dlatego mamy teraz kolejny odcinek pt. wojna spalinowa Kalifornia kontra Donald. Gavin Newsom, gubernator Kalifornii, zapowiada że od 2035 r. sprzedaż samochodów spalinowych w tym stanie będzie zakazana.

W sumie co za różnica, niech sobie będzie

I tak już za późno i świat zmierza ku zagładzie, tego typu kroki niczego nie zmienią, jedynie pozwolą poczuć się lepiej przez chwilę że „my przynajmniej próbowaliśmy”. Natomiast brednie, które wypowiada gubernator Gavin zasługują na uwiecznienie. Na przykład: „samochody nie powinny topić lodowców i podnosić poziomu mórz, zagrażając naszym kochanym plażom i wybrzeżom”. Ale panie gubernatorze, samochody tego nie robią. To robi styl życia twoich Kalifornijczyków, ich wille, klimatyzacje, rozpasana konsumpcja, latanie samolotami po 300 razy w roku itp., czyli coś co zwykliśmy nazywać „wysokim poziomem rozwoju cywilizacyjnego”.

Stwierdzenia gubernatora nie zostały przyjęte z entuzjazmem

Nawet wewnątrz partii Demokratów, z której wywodzi się Gavin Newsom, pojawiły się protesty. Jim Cooper, przedstawiciel kalifornijskiego zgromadzenia (California State Assembly – izba niższa lokalnego parlamentu), powiedział że samochody elektryczne kosztują kupę forsy i że kalifornijczyków niekoniecznie na nie stać. Twierdzi, że 50 tys. dolarów to średnia cena auta elektrycznego i jest to nieporównanie więcej niż auta spalinowego, a ludzie w Kalifornii przeciętnie jeżdżą samochodami, które mają 11 lat. Jedenaście lat? Takie stare? A wiecie, że do Kalifornii właściwie nie można importować aut używanych? Mimo tego zakazu i tak jeżdżą złomami z 2009 r.!

Jeszcze przez 15 lat będzie można kupić sobie wielkie V8 w Kalifornii, potem koniec

Ten wpis nie byłby kompletny bez zdjęcia Tesli Model 3. Fot. Adam

Z sześciu na sto

Inni politycy z USA kłócą się na Twitterze z gubernatorem Gavinem, że recycling akumulatorów z aut elektrycznych jest właściwie niemożliwy i że takie zużyte akumulatory masakrują środowisko bardziej niż spaliny. Oraz że przejście 100% na elektryki dotknie najbardziej wiejskie hrabstwa w Kalifornii, a i takich jest tam całkiem dużo. Nie cała Kalifornia to San Francisco i Los Angeles. Oraz że obecnie tylko 6% samochodów w najludniejszym stanie USA to pojazdy zeroemisyjne, więc nie da się tego zmienić tak szybko. Co do tego ostatniego nie zgadzam się, w ciągu 15 lat z tych sześciu może zrobić się 40-50%, Norwegia świadkiem, że jest to wykonalne.

Ostatecznym argumentem jest „whataboutism”

Czyli oskarżenie gubernatora, że zajmuje się nieistotną sprawą, która stanie się istotna za 15 lat, a tu pożary, pandemia, zamknięte szkoły i koszmarny kryzys w kwestii mieszkalnictwa, spychający tysiące mieszkańców Kalifornii w stronę bezdomności. W dużej mierze są to tzw. nieudokumentowani imigranci, którzy raczej żadnego samochodu elektrycznego w najbliższej przyszłości nie kupią. To też trochę średni argument z tym „whatabout…” bo tak naprawdę wszystko jest ważne. Ja tam całkiem prywatnie uważam, że Kalifornia może spokojnie przejść na elektryki… jeśli pominie się fakt, że gdyby zamienić dziś z dnia na dzień wszystkie auta spalinowe na elektryczne w tym stanie, to sieć energetyczna przestałaby działać jakieś 2 minuty później. Nadzieja tylko w wodorze.