Zacznijmy, standardowo, od przyjrzenia się zdjęciom, bo w przypadku tego wpisu właściwie można byłoby się ograniczyć do samych zdjęć.
Tak wygląda Toyota RAV4 Hybrid Black Edition
I jest… cóż, bardzo czarna. Zaprezentowana dziś odmiana ma zaczernione niemal wszystko – felgi, lakier, grill, zderzaki, obudowy lusterek, tapicerkę (aczkolwiek ma szare przeszycia!), a nawet podsufitkę. O dziwo nie zdecydowano się na przyciemnienie kloszy reflektorów, a także pozostawiono… chromowaną listwę nad bocznymi drzwiami.
Chromowane logo Toyoty na nosie z kolei nie dziwi, choć jestem niemal pewny, że któryś z właścicieli Black Edition zdecyduje się go podmienić na czerniony. Nie takie rzeczy w końcu się robiło (albo dokładnie takie).
A skoro będziemy malować na czarno logo, to można też zdjąć i na podobny kolor przemalować hybrydowe oznaczenia boczne, bez których raczej się nie obejdziemy – w końcu sama nazwa wskazuje na to, że Czarny RAV4 będzie oferowany wyłącznie z taką wersją napędu, a więc i z odpowiednimi znaczkami.
Potem do pełni szczęścia zabraknie tylko oczernienia logo i oznaczeń z tyłu. Czy podobny zabieg zastosujemy w przypadku chromowanych końcówek wydechów – to już zależy tylko od nas.
Ok, wyszło, że to jednak trochę wersja Black&Chrome Edition.
A żeby było łatwiej porównać…
Tu jest wersja standardowa:
A tu Toyota RAV4 Hybrid Black Edition:
Jeszcze zwykła wersja, ale z białym lakierem:
Nie jest to może poziom agresji Harriera TRD, a czerń nie jest tak głęboka jak w BMW X6 z lakierem Vantablack, ale tak jak do tej pory trudno mi było żywić w stosunku do RAV4 jakiekolwiek ciepłe uczucia, tak ta odsłona zasługuje u mnie na standardowe internetowe mmm, jeździłbym. Tym bardziej, że chyba przytłaczająca większość RAV4 obecnej generacji wybierana jest w wersji białej, więc miałbym sporą szansę wyróżnić się z tłumu na korporacyjnym parkingu. Gdybyśmy mieli korporacyjny parking. I korporację…