Jesteśmy już po konferencji dotyczącej przyszłości samochodów, zorganizowanej przez Financial Times. Gościli na niej przedstawiciele m.in. Nissana, Forda czy Bentleya, a także Volvo.
Tę ostatnią markę reprezentował Hakan Samuelsson, dyrektor generalny
Podczas swojego wystąpienia, Samuelsson poruszył m.in. kwestię przechodzenia z napędu spalinowego na elektryczny. Stwierdził, że z punktu widzenia zwiększania popularności napędów lokalnie bezemisyjnych znacznie korzystniejsze jest zabranianie dalszej produkcji i sprzedaży samochodów z konwencjonalnymi silnikami, niż oferowanie użytkownikom różnego rodzaju korzyści i przywilejów płynących z eksploatacji pojazdów elektrycznych.
I obawiam się, że jest to stwierdzenie nie mijające się z prawdą, niezależnie od tego, jak bardzo fani silników spalinowych (do których sam się zaliczam) by się przed tym wzbraniali. Tym bardziej, że temat jest tak naprawdę szerszy i dotyczy nie tylko samej popularności nowych aut elektrycznych wśród klientów – choć kręci się bardzo blisko tej kwestii.
Zachęty i zniechęty
Problem w tym, że wspomniane korzyści i przywileje dla aut elektrycznych to nie jest temat, który da się załatwić „raz a dobrze”. Takie zachęty pojawiają się i znikają, obojętnie czy mowa o obniżkach podatków i opłat czy o bonusach takich jak możliwość jazdy po buspasach. Te buspasy to zresztą idealny przykład: w Norwegii, traktowanej jako raj dla posiadaczy aut elektrycznych, rezygnację z tego przywileju omawiano już… 5 lat temu, oczywiście ze względu na lawinowo rosnącą liczbę samochodów z takim napędem, swoje zapewne dołożyły też narzekania kierowców komunikacji miejskiej. Wszelkie dopłaty do zakupu aut elektrycznych też znikną prędzej czy później – w miarę wzrostu popularności takich samochodów.
A skoro bonusy pojawiają się i znikają, to pojawia się i znika zwiększone zainteresowanie klientów samochodami elektrycznymi. Relatywnie niewiele osób jest faktycznie zainteresowanych ciszą i względną bezobsługowością, gdy po stronie wad trzeba zapisać trwające milion lat ładowanie i wysoką cenę pojazdu, choć to oczywiście tajemnica poliszynela. A skoro pojawia się i znika zwiększone zainteresowanie klientów, to producentom trudniej jest ustalić strategię rozwoju na najbliższe lata, bo nadal muszą przecież jeszcze pracować nad modelami spalinowymi – w innym przypadku ryzykują wypadnięciem z rynku.
Czyli Volvo ma rację: zabronić aut spalinowych
To najbardziej efektywne rozwiązanie. Ideałem byłby jeden termin dla wszystkich, żeby można się było należycie przygotowywać do zmiany oferty rynkowej. To akurat nierealne, ale pomarzyć można.
Mnie zastanawia tylko jedno w tym wszystkim: czy gdy już faktycznie wszędzie w Europie będzie obowiązywać zakaz rejestracji nowych aut z napędem spalinowym, to czy Polska stanie się istnym zagłębiem klasyków na tablicach dla zabytków – zapewne zwolnionych z zakazu eksploatacji?