Gordon Murray. Zapewne słyszeliście to nazwisko, prawda? Oto jeden z najbardziej utytułowanych konstruktorów w dziejach motorsportu. Przez wiele lat odpowiadał za sukcesy teamu F1 Brabham, a potem McLaren. Największą sławę przyniosło mu jednak stworzenie drogowego McLarena F1, do dziś uznawanego za najwspanialszy supersamochód w historii. F1 było niesamowicie szybkie (osiągało niemal 390 km/h), ale doskonale jeździło nie tylko na prostej, ale i na zakrętach. Ostatni egzemplarz wyprodukowano w 1998 roku.
W czerwcu Gordon Murray skończył 74 lata.
Ma już od dawna zagwarantowane miejsce w motoryzacyjnej galerii sław. Z pewnością nie brakuje mu też pieniędzy. Mógłby więc usiąść na bujanym fotelu i czytać magazyny o wędkarstwie. Ale brytyjski inżynier z charakterystycznym wąsikiem zawsze powtarza, że to praca nadaje sens jego życiu. Dlatego założył własną firmę konstruktorską o nazwie Gordon Murray Automotive, a jej flagowym dziełem ma być GMA T.50. To duchowy następca McLarena F1.
Mogłoby się wydawać, że kolejne F1 może zrobić tylko McLaren. Owszem, można uznać, że próbował, chociażby przy okazji tworzenia modelu P1 albo Speedtail. Ale to Murray najlepiej zna receptę na taki wóz. Nie było go na pokładzie współczesnego McLarena, bo woli działać na własny rachunek i po swojemu. Nie lubi, gdy ktoś próbuje ingerować w jego wizje, więc musiał podjąć ryzyko i zrobić „nowe F1” na własną rękę, bez wsparcia potężnego przedsiębiorstwa.
Zaczęło się od jazd.
Z zewnątrz T.50 też trochę przypomina McLarena F1.
Gdy Murray tworzył F1 w latach 80, najpierw pojeździł wszystkimi ówczesnymi supersamochodami. O Porsche 959 mówił, że jest szybkie i dobre, ale za bardzo przypomina 911. O Ferrari F40 – że jest niczym wielki gokart obudowany nadwoziem z tworzywa. Bugatti EB110 w ogóle mu się nie spodobało, bo miało tragicznie wielką turbodziurę. Jaguar XJ220 był z kolei zbyt wielki z zewnątrz, a za mały w środku.
Teraz konstruktor znowu wybrał się na kilka jazd próbnych. Nie ograniczał się jednak tylko do najdroższych modeli. Sam na co dzień jeździ Alpine A110, a jego ulubionym samochodem – tak za czasów F1, jak i obecnie – pozostaje leciwy Lotus Elan. W jego garażu stoją też takie wozy jak Honda S800 i… stary Fiat 500.
GMA T.50 powstało według innego przepisu niż konkurenci.
Patrząc na skład kolekcji Murraya, można się już domyślić, że najbardziej ceni w samochodach niską masę własną i mechaniczne doznania z jazdy. Dlatego T.50 nie zostało zaprojektowane według receptury, której używano ostatnio w McLarenie, Ferrari czy Porsche. To nie jest hybryda.
Tak naprawdę, podstawowe założenia konstrukcyjne nie zmieniły się od czasów F1. Można sobie pomyśleć, że wszystkie lata postępu w motoryzacji od końca lat 80. poszły na marne. Ale prawda jest taka, że dziś na rynku rzeczywiście brakuje ostrego, „analogowego” supersamochodu.
Pod maską GMA T.50 pracuje wolnossące V12.
Wolnossące. V12. W 2020 roku. Niezwykłe! Jednostkę o pojemności 3.9 dostarczyła słynna firma Cosworth. Ma 700 KM i kręci się do 12 300 obrotów na minutę. Zdaniem Gordona Murraya, silniki z turbodoładowaniem nadal nie są w stanie zapewnić wystarczająco szybkiej reakcji na gaz.
Największym zaskoczeniem jest tu jednak obecność manualnej skrzyni. Ma klasyczny układ i „tylko” sześć przełożeń. Wygląda na to, że klienci na T.50 będą musieli sobie przypomnieć, jak to jest zmieniać biegi samemu.
Nie ma tu też napędu na cztery koła, tylko na tył. Jeśli ktoś nie umie jeździć autem RWD, niech lepiej nie przychodzi mu do głowy dorobienie się milionów i kupno GMA!
GMA T.50 waży mniej niż Mazda MX-5.
Japońskiemu roadsterowi nie da się zarzucić obżarstwa, ale T.50 jest jeszcze lżejsze. Dzięki zastosowaniu diety z najlżejszych, kosmicznych materiałów, waży tylko 986 kilogramów. Zadbano też o odpowiednią skuteczność hamowania. Ceramiczne tarcze to jedno, a specjalny wentylator zwiększający docisk o 100 proc. i zmniejszający opór powietrza to drugie. Murray musiał sięgnąć do dawnych zeszytów. To rozwiązanie wymyślił bowiem przy okazji projektowania bolidu Brabham BT46 pod koniec lat 70.
We wnętrzu – kolejny hołd dla McLarena F1.
Kierowca T.50 siedzi na środku i może zabrać ze sobą aż dwóch pasażerów. O ile Gordon Murray jest tradycjonalistą w kwestii wrażeń z jazdy, o tyle we wnętrzu wcale nie skazuje „załogi” na słuchanie silnika. 10-głośnikowy system audio i systemy Android Auto/Apple CarPlay? Obecne.
Powstanie tylko 100 egzemplarzy GMA T.50.
To o sześć mniej niż w przypadku F1. Dostawy ruszą w 2022 roku. Mimo że Gordon Murray Automotive to relatywnie mała firma, obiecuje najwyższe standardy wykonania i obsługi, również tej posprzedażnej. Serwisy będą się mieściły w Abu Dhabi, Wielkiej Brytanii, USA i w Japonii, ale jeśli ktoś mieszka daleko, nie musi się martwić. Mechanicy do niego przylecą.
Cena samochodu wynosi 2 620 000 euro (11 500 000 zł) i to przed doliczeniem podatków. Podobno zostało już tylko około 30 wolnych egzemplarzy. Pewnie szybko się sprzedadzą, a potem w szalonym tempie zdrożeją. Ciekawe, czy sam konstruktor zrobi z T.50 to samo, co z McLarenem F1. Gdy ten model zaczął nabierać wartości, Murraya zirytowały zbyt wysokie ceny ubezpieczenia i pozbył się własnego egzemplarza. Ale po co komu F1, gdy ma w garażu Lotusa Elana?!