Aczkolwiek brak diesla nie powinien być wielką niespodzianką. Jednostki dCi 115 i 150 figurowały bowiem wprawdzie w cenniku dla zeszłorocznego modelu, ale dla rocznika modelowego 2021 przewidziano już wyłącznie napędy benzynowe. I tak będzie też w przypadku jego następcy, choć z małymi zmianami.
Nowy Nissan Qashaqai – do wyboru hybrydy albo hybryda.
Podstawową jednostką, według oficjalnych zapowiedzi, będzie odświeżony silnik benzynowy 1.3, wyposażony w układ mild hybrid i 12-voltową pokładową instalację elektryczną z osobnym akumulatorem, mającym gromadzić energię odzyskiwaną podczas hamowania.
W komunikacie prasowym nie znajdziemy wprawdzie dalszych szczegółów, ale CarMagazine podaje, że do wyboru będzie jednostka o mocy 140 lub 158 KM, przy czym ten mocniejszy wariant będzie można łączyć z napędem na obie osie, a także z przekładnią bezstopniową.
Gamę napędową uzupełni opisywana przez nas w zeszłym roku wersja e-Power o mocy 190 KM. Jak działa?
To hybryda szeregowa. Mamy silnik spalinowy, który ładuje akumulator, a prąd zgromadzony w akumulatorze pozwala napędzać silnik elektryczny, który porusza koła. Nie ma połączenia między silnikiem spalinowym a kołami, pracuje on tylko jako generator prądu. Silnik elektryczny to ta sama jednostka, która pracuje w modelu Leaf. Można powiedzieć, że auto z e-Power to pojazd elektryczny z range extenderem, tyle że ten spalinowy wydłużacz zasięgu będzie potrzebny dość często, bo akumulator ma pojemność tylko 1,5 kWh. Mniej więcej jak w popularnych na polskim rynku hybrydach innej japońskiej marki.
Czyli, w dużym skrócie, dostajemy właściwie auto elektryczne, które możemy sobie doładować paliwem na dowolnej stacji benzynowej. Natomiast nie możemy go doładować z gniazdka.
Do tej pory taki napęd był oferowany m.in. w Japonii, gdzie cieszył się sporą popularnością. Ciekawe, jak będzie z tym w Europie i w Polsce.
Co zmieni się poza tym?
Wygląd, co nie jest raczej wielkim zaskoczeniem. Tym bardziej, że nawet po niewielkim fragmencie zdjęcia bez maskowania (zdjęcie tytułowe w tym tekście) widać, że przynajmniej front będzie mocno inspirowany obecną generacją Nissana Juke, uwzględniając chociażby przedłużone, wąskie reflektory.
Ważniejszy, aczkolwiek mniej widoczny na pierwszy rzut oka, może być natomiast fakt, że Qashqai będzie pierwszym w Europie autem Nissana osadzonym na płycie podłogowej CMF-C (choć powstały już na niej modele Renault), która ma zapewnić m.in. lepszą sztywność i lepsze prowadzenie. Całość ma być przy tym lżejsza od schodzącego modelu nawet o ponad 60 kg.
Jeśli natomiast chodzi o zawieszenie, to dostępne będą dwa warianty. Odmiany przednionapędowe z felgami do 19″ będą oferować z tyłu belkę skrętną, natomiast wersje AWD i przednionapędowe z największymi dostępnymi felgami (20″) – układ wielowahaczowy.
Rozbudowane będą też systemy bezpieczeństwa. Na pokładzie znajdzie się m.in. ProPilot nowej generacji, potrafiący m.in. całkowicie zatrzymać auto podczas jazdy w korku, a potem znowu rozpędzić auto, o ile postój nie trwał dłużej niż 3 sekundy. Adaptacyjny tempomat będzie też uwzględniał dane z kamery (ograniczenia prędkości) i nawigacji (zakręty, zjazdy z autostrady, etc.). Sam proces hamowania ma być przy tym bardziej ludzki, czyli mniej gwałtownego zaciskania hamulców, a więcej łagodnych dojazdów.
I na koniec – nowy Nissan Qashqai ma doczekać się nowych, adaptacyjnych reflektorów matrycowych. Każdy z nich zostanie podzielony na 12 segmentów, które będą w stanie niezależnie od siebie włączać się i wyłączać w zależności od potrzeb i warunków na drodze.
Że to się sprzeda, to nawet nie trzeba wspominać
Ale w sumie można. Mimo tego, że obecna generacja jest już raczej schodząca, to niespecjalnie chce przestać się sprzedawać. W 2019 r. w Europie do klientów trafiło prawie 219 000 egzemplarzy. W tym roku przez pandemiczne zawirowania może być trochę słabiej – do połowy 2020 r. udało się sprzedać 61 429 sztuk, czyli o aż 47 proc. mniej niż rok wcześniej. Podobne spadki zaliczyła jednak większa część czołówki (Qashqai dalej jest drugi na liście) – np. Peugeot 3008 i Tucson. Mocno oberwało się też Tiguanowi, C-HR, Karoqowi czy Grandlandowi.
W sumie jedynym modelem z Top 10, któremu pandemia nie zaszkodziła, było Volvo XC40 – taka ciekawostka na zakończenie.