Brytyjscy inżynierowie, widząc Citroeny 2CV używane w wojsku jako pojazdy zwiadowcze postanowili przygotować brytyjską odpowiedź na francuską konstrukcję. Taki był początek prac nad modelem Moke. Niestety, przygotowany w 1962 r. projekt okazał się być niedostosowanym do potrzeb wojska. Samochodzik z napędem na przód miał za małe koła i mizerny prześwit. Nie pomogło też przygotowanie wersji z dwoma silnikami.
Żeby nie wyrzucać projektu do kosza, BMC stwierdziło, że niedoszły pojazd wojskowy stanie się spiagginą. Przypomnę – to taki otwarty pojazd służący wożeniu wczasowiczów z hotelu na plażę. Mini Moke zdobył nawet pewną popularność w angielskich koloniach (zarówno byłych, jak i wówczas nadal podległych, np. posiadłościach na Karaibach). Produkowano go w różnych miejscach od 1964 r. aż do 1993 r. Powstało łącznie nieco ponad 14 tys. sztuk.
Ale brzydkie.
Mini Moke powraca.
Od 2015 r. nazwa handlowa Moke należy do firmy o jakże zaskakującej nazwie MOKE International Limited. Oczywiście spółka nie może korzystać z marki Mini, ale dla uproszczenia będę używał nazwy oryginału. Korzystając z sentymentu do brytyjskiego buggy przedsiębiorstwo pragnie zarobić kilka funtów, a nawet kilkadziesiąt. Ceny dla klientów z Wielkiej Brytanii zaczynają się od 20 tys. funtów, czyli około 98 tys. zł. Z okazji otwarcia zamówień reinkarnacja Mini Moke zostanie wypuszczona także w wersji limitowanej do 56 sztuk, która ma uczcić… bla, bla, nieważne.
Ważne, że powrót Mini Moke jest zdecydowanie bardziej realny niż Syreny, choć oba przedsięwzięcia bazują na tych samych założeniach. Nie tylko można już składać zamówienia, ale nawet potwierdzono gdzie auta będą produkowane. To swoją drogą już wywołało pewne oburzenie Brytyjczyków. Choć auto jest ozdobione flagą imperium, to końcowy montaż ma się odbywać we Francji. Brytyjskość brytyjskością, ale trzeba jakoś uniknąć ewentualnych ceł importowych do UE, jeśli coś pójdzie nie tak z brexitową umową handlową. Zresztą to niejedyny niebrytyjski element „powrotu” wyspiarskiej legendy.
Pięknie wystaje to radio z eBaya. Kierownica tak na oko też pochodzi z marketu, z działu samochodowego.
Zapowiada się nieco tandetnie.
Wątpię, by to auto miało realne szanse na sukces. Producent chwali się, że nieco powiększył oryginalną konstrukcję, poprawił zawieszenie oraz zamontował takie luksusy jak wspomaganie kierownicy. Gratulacje. Jednocześnie w małym samochodzie za 100 tys. zł dostajemy fabrycznie radio Caliber z serii RMD, dedykowane do klasyków. Mam takie, kosztuje 500 zł, gra bardzo przeciętnie, a w świeżo wyprodukowanym aucie pozbawionym chromów pasuje jak pięść do nosa. Oszczędności dotyczą też silnika. To SQR472F. Polecam wrzucenie tej frazy w wyszukiwarkę Google, zobaczycie linki do Aliexpress. Zresztą nie przypadkiem, to jednostka z podstarzałego chińskiego Chery QQ6. Słabiutka (68 KM) i spełniająca normy z dalekiej przeszłości, konkretniej Euro 4.
W skrócie – klient za przeszło 100 tys. zł dostanie coś, co udaje klasyczną spiagginę, a tak naprawdę jest skokiem na kasę z 20-letnią chińską mechaniką oraz audio z Allegro. Wśród klientów na takie coś widzę tylko właścicieli hoteli, którzy będą traktowali taki badziew jak kolejną turystyczną „ciuchcię”.
Zabawne. Zwłaszcza adresy strony internetowej na zegarach.