Gdy Volvo ogłosiło, że do 2040 roku osiągnie neutralność klimatyczną, większość obserwatorów zamruczała pod nosem coś w rodzaju „taaak, oczywiście” i delikatnie się uśmiechnęła. Przyjęło się uważać, że limity emisji CO2, które obecnie narzuca Unia Europejska, i tak są drakońsko surowe i praktycznie nie do spełnienia, a w przyszłości będzie tylko gorzej… a co dopiero mówić o całkowitej klimatycznej neutralności.
Volvo nic sobie z tego nie robi. Jak na razie, świetnie spełnia normy
Jak niedawno pisał Adam, Volvo ma odrobinę łatwiej od innych producentów, ponieważ limity CO2 zależą m.in. od średniej masy samochodu w gamie – i im ciężej, tym lepiej. Szwedzi produkują dorodne wozy, więc ich limit wynosi tak naprawdę nie 95 g/km, a 111.
Nie da się jednak ukryć, że firma wykonała sporą – i dobrą – robotę w kwestii faktycznej ekologizacji (właśnie wymyśliłem to słowo) swojej gamy. Pierwszym krokiem było ograniczenie gamy diesli. V60 to ostatni nowy model tej firmy, w którym jeszcze pojawił się motor wysokoprężny, a już np. XC40 i S60 nie mogą klekotać za żadne skarby świata.
Potem rozpoczęła się operacja „elektryfikacji” nowych Volvo. Obecnie każda wersja Volvo to co najmniej miękka hybryda, również jeśli mówimy o dieslach. Każdy model w gamie jest też dostępny jako hybryda plug-in, czego żadna firma wcześniej nie zdołała zrobić. Dodamy jednak, że ta gama Volvo nie jest przesadnie duża.
Kolejnym krokiem jest wprowadzanie wersji i modeli całkowicie elektrycznych. Zacznie się jeszcze w tym roku, od XC40 Recharge. I właściwie zaczęło się też już od aut „elektrycznej dywizji Volvo”, czyli marki Polestar. Normy emisji CO2 są dla Volvo i Polestara liczone wspólnie.
Do 2025 roku (o rany, spojrzałem w kalendarz, to już niedługo), co drugie sprzedawane Volvo ma być samochodem całkowicie elektrycznym. Nie tylko w Skandynawii, ale na całym świecie.
Jak na razie, obniżanie emisji CO2 idzie Volvo doskonale
Jest na tyle dobrze, że tegoroczne, unijne normy marka spełniła bez kłopotu. Zostało jej nawet trochę CO2 do… wyemitowania. Co z tym zrobić? Można było pewnie stworzyć niszowy model z wielkim, benzynowym V8 (może nawet tym konstrukcji Yamahy), który bez sensu przepalałby paliwo i emitował w powietrze szkodliwe substancje. Ale to bez sensu.
Polestar z V8? Tylko w snach.
Obecnie, zadaniem firm motoryzacyjnych wcale nie jest tylko produkcja i sprzedawanie aut. Trzeba też odpowiednio obracać kruszcem cenniejszym od złota, jakim jest prawo do emisji CO2. Firmy, które spełniają surowe regulacje i zostaje im pewna „nadwyżka”, mogą odsprzedać ją tym, które trochę przespały temat.
Volvo sprzedało niewykorzystaną emisję Fordowi
Kwota transakcji pozostaje tajemnicą, ale w tym przypadku obie strony zyskują. Volvo dostaje zastrzyk gotówki, który – jak twierdzą przedstawiciele marki – przeznaczy na „dalszy rozwój zielonych technologii”. Z kolei Ford może odetchnąć z ulgą i uniknąć wielomilionowych kar.
Amerykańska firma była podobno na dobrej drodze do spełnienia unijnych warunków. Ford od jakiegoś czasu również mocno stawia na miękkie hybrydy, a Kuga Plug-in stała się hitem w swojej kategorii. Ale to właśnie przez nią plan jednak się nie powiódł. Ze względu na problemy techniczne (mówiąc wprost: ryzyko zapłonu), sprzedaż tego modelu musiała zostać wstrzymana, średnia emisja w gamie wzrosła i trzeba było zwrócić się o pomoc do Volvo.
Czy ktoś jeszcze pamięta, że nie tak dawno temu Volvo należało do Forda a nie do Geely? Ciekawe, kto i co by od siebie kupował, gdyby tak zostało do dziś. A może… nie byłoby już niczego?