„Grażyna, ja potrzebuję auta dwulitrowego” – w Polsce małe silniki są w odwrocie

0
346

Nie dam wprawdzie głowy, że tak właśnie wyglądają dyskusje w salonach samochodowych i u handlarzy samochodami, ale coś w tym musi być. W końcu…

… Polacy nie chcą już aut z małymi silnikami.

A przynajmniej taki tytuł wybrał ubezpieczyciel Ubea dla wpisu na temat swojego raportu, w którym zestawia – na bazie rejestracji z bazy danych GUS – współczesną polską flotę samochodową z tą, która jeździła po naszych drogach kilka i kilkanaście lat temu.

Skąd ten wniosek z nagłówka? Autorzy raportu podzielili silnik według pojemności na małe, średnie i duże, a następnie porównali porównali dane historyczne (nie czepiam się metody – po prostu ją opisuję). Efekt? O ile w 2003 r., czyli 17 lat temu, samochody z małymi silnikami stanowiły 59 proc. zarejestrowanej w Polsce floty, natomiast silniki średnie stanowiły 37 proc., tak dzisiaj (a raczej w 2018 r., bo za 2019 r. nie ma jeszcze danych) jest niemal zupełnie odwrotnie.

W 2018 r. to silniki określane jako średniej wielkości zagarnęły dla siebie 54 proc. rynku, natomiast dla małych zostało go tylko 38 proc. Zagubione 4 proc. na przestrzeni kilkunastu lat zawłaszczyły sobie duże jednostki napędowe – tych w 2018 r. było już 8 proc.

„Grażyna, ja potrzebuję auta dwulitrowego” – w Polsce małe silniki są w odwrocie

Źródło: Ubea

To wszystko w stosunkowo krótkim czasie, a do tego teoretycznie wbrew modzie na zmniejszanie pojemności. Czyli można wysnuć wniosek (choć autorzy raportu tego nie robią), że teoretycznie oparliśmy się pomniejszaniu silników, wymieniliśmy flotę na taką z większymi silnikami, a jestem prawie pewien, że link do tego wpisu (tego z raportem) lata sobie gdzieś radośnie po internecie, z komentarzami, jakim to jesteśmy odpornym i rozsądnym narodem i nie damy się złym, paskudnie ekologicznym producentom i jeszcze gorszej Unii i jej regulacjom.

Tyle tylko, że…

Na te wartości z kilku powodów trzeba patrzeć z dystansem, chociażby przez mocno uproszczony podział, jeśli chodzi o pojemności. I tak np. 5-litrowy Mustang wpada do tego samego worka, do którego wpada np. klasa C z dieslem 2.2. Albo hybrydowa Toyota RAV4 2.5. To jednak, uznajmy, nie ma większego znaczenia, jeśli chodzi o ogólny wydźwięk raportu.

Dużo bardziej dyskusyjny jest środkowy segment, czyli silniki średnie, które zanotowały największy wzrost. Ich pojemność wynosi od 1400 do 1999 centymetrów sześciennych. I teraz pytanie – czy to faktycznie średnio? A może mało? A może dużo? Jeśli wsadzimy do Golfa 1.5, to wszyscy uznają, że to jest w porządku. Jeśli natomiast wsadzimy to do Passata, to już niektórzy zaczną kręcić nosami. A jeśli wsadzimy to do CLS-a, to internet zapłonie (przynajmniej ten polski, bo pewnie Chińczycy pewnie po prostu pójdą go kupić). Tak, Volvo V70 III z 1.6 pod maską też trafiłoby do kategorii średnie silniki, podobnie jak 508 z benzynowym 1.6.

Czyli tak naprawdę nie wiemy, czy faktycznie oparliśmy się temu złemu downsizingowi. Mogliśmy po prostu z czasem przesiąść się do większych samochodów, a jednocześnie mieć w nich wcale nie takie duże jednostki napędowe, jeśli chodzi o pojemność. Zresztą pewnie – jak zauważone zostało we wpisie Ubei – spory udział w tym wszystkim miał import samochodów z zachodniej Europy. A tam jak wiadomo przez lata panowała moda na wciskanie diesli wszędzie, gdzie tylko się dało – oczywiście najlepiej diesla w okolicach 2 litrów pojemności.

Od siebie dodałbym jeszcze fakt, że próba wkładania współczesnych 1.0 wszędzie, niemal niezależnie od segmentu, to stosunkowo świeża sprawa. Wcześniej małe jednostki trafiały do małych aut. Teraz wspinają się coraz wyżej po rozmiarowej drabince i pewnie jeszcze nie powiedziały ostatniego słowa. Obstawiam więc, że ten trend w pewnym momencie wyhamuje, a w końcu zacznie się odwracać.

I jakoś nie potrafię mieć z tym problemu.

Szczególnie patrząc na własne doświadczenia. Miałem kiedyś (dawno i nieprawda) całkiem współczesny samochód z silnikiem 1.4 (4 cylindry), który wtedy wpisywał się do mniejszościowej kategorii silników średnich. Trochę ponad rok temu jeździłem jego trzecią generacją, z litrowym (3 cylindry) turbo pod maską – czyli teoretycznie tym silnikiem z mniej chcianej grupy. I co? I to była absolutna przepaść pod każdym względem – głośności pracy, osiągów, spalania, komfortu jazdy i co tam można jeszcze dodać.

Niedługo później wsiadłem do odrobinę większego samochodu, też z 1.0 i… też przemieszczał się on jak najbardziej przyzwoicie. Nawet po autostradzie, gdzie przecież teoretycznie takie maluchy nie powinny sobie dawać rady. Przykładu Dustera nie będę nawet podawał, bo to jest zawsze dobry wybór i odpowiedź na wszystkie pytania, nawet jeśli w sumie żadnego pytania jeszcze nie zadałem. S60 z dwoma litrami i czterema cylindrami też będę bronił – i tak jest wystarczająco szybkie i sprawne. O A 35 nawet nie będę wspominał (choć chyba właśnie to zrobiłem), bo to jest po prostu czysta frajda pod każdym względem, choć przecież dwa litry i cztery cylindry raczej nie są powszechnie uważane za zbytnio sportowy zestaw.

Zresztą właściwie to nawet moje obecne auto chętnie zdownsizingowałbym silnikowo z 1956 cm3 do 1742 cm3. A kiedy przyjdzie pora faktycznie je wymienić, absolutnie nie będę kręcił nosem na żadne 1.0 czy nawet 1.5 w większym aucie (oby to było 1.5 w CLS, oby to było w CLS). W końcu skoro są często przyjemniejsze i szybsze od starych, większych silników, to po co się przed nimi wzbraniać?