Zacznijmy jednak od początku. Podatki od samochodów Francja wyciska z obywateli od dziesiątek lat. Istnieje tam instytucja „konia podatkowego” oznaczanego literami CV, stąd te różne samochody nazywane 2CV, 6CV (Citroen) czy 4CV (Renault). System ten obecnie bazuje głównie na emisji CO2. Podatki są płacone jednorazowo przy rejestracji pojazdów, nie corocznie jak np. w Wielkiej Brytanii.
Podatki od samochodów we Francji
System jest niezwykle skomplikowany, nakładają się w nim na siebie różne rodzaje podatków. Pierwszy to podatek wyliczany na podstawie wzoru na CV, który wygląda tak:
wartość CV = (CO₂/45) + (P/40)^1.6
W miejsce CO₂ wstawiamy emisję dwutlenku węgla na kilometr mierzoną w gramach, w miejsce P – moc w kilowatach. Przypuśćmy, że mamy samochód, który emituje 120 g/km i ma moc 75 kW.
(120/45) + (75/40)^1,6 = 2,66 + 3 = 5,66, po zaokrągleniu jest to 6CV
Wartość konia podatkowego wyrażona w euro jest różna dla każdej prowincji we Francji i waha się od 33 do 51 euro. Dla aut starszych niż 10 lat stosuje się 50-procentową zniżkę.
Jest jeszcze drugi podatek emisyjny, płatny przy zakupie auta
Zależy wyłącznie od emisji CO₂. W związku z normami WLTP zmieniono ostatnio wartości na mniej restrykcyjne, i tak do 138 g/km płacimy zero euro, potem idzie to bardzo szybko do góry, tak żeby przy 180 g/km osiągać 4279 euro, a przy 213 gramach lub więcej – 20 tysięcy euro. Przy ponownej rejestracji samochodu zarejestrowanego już we Francji też płaci się podatek, ale tylko dla aut o CV wyższym niż 10. Maksymalna stawka to 1000 euro dla samochodów powyżej 14 CV.
To co się zmieniło?
Od przyszłego roku limit podatku emisyjnego będzie niższy i będzie wynosił 131 g/km, a w 2022 r. spadnie do 122 g/km. I pewnie będzie dalej się obniżał. W tym samym czasie maksymalny podatek za auta o najwyższej emisji będzie rósł – najpierw do 40 tys., potem do 50 tys. euro. Czyli kupując jakiegoś dużego, niemieckiego SUV-a, trzeba będzie na dzień dobry posypać Macronowi 50 koła jurków. Tak to można.
Jednocześnie zmniejszą się subsydia dla samochodów elektrycznych i hybrydowych. Te pierwsze wynoszą obecnie 7000 euro, spadną sukcesywnie do 6000 euro w roku następnym i do 5000 euro w jeszcze kolejnym. Dotacja do hybrydy plug-in spadnie o 50%, z 2000 do 1000 euro. Czyli czas marcheweczki kończy się, na końcu marcheweczki znajduje się zaś nieuchronnie kijek, którym będzie walić się po głowach petrolheadów odmawiających elektryfikacji.
Nic ciekawego, ale uważajcie teraz
W 2018 r. Francja wprowadziła dodatkowy podatek „od bardzo mocnych samochodów”, który wynosił 500 euro od każdego konia podatkowego powyżej 36 CV. Czyli 35 CV jeszcze spoko, ale 36 CV to już dodatkowe 5 stów, a 40 CV to niebagatelne 2500 euro dodatkowej opłaty. 36 CV – to wydaje się bardzo dużo. Jakie samochody osiągają ten poziom?
Kilka ich jest, np. Lamborghini Aventador emituje 486 g/km i ma moc 770 KM. To przekłada się na 42 CV. Ferrari Enzo ze swoją szokującą emisją 545 g/km zatrzymuje miernik koni podatkowych na wartości 38 CV. Pagani Huayra – śmieszne 37 CV. Rekordzistą w tej dziedzinie jest Bugatti Chiron z „mocą podatkową” 72 CV. Nie da się już pójść wyżej, karny podatek wynosiłby w takim przypadku 18 000 euro, czyli kwotę śmieszną dla właściciela Chirona.
Opodatkowanie najbogatszych nie powiodło się
Wpływy z tego podatku okazały się znikome. Ale jak to? Najbogatsi wymyślili 1000 sposobów jak uniknąć tego opodatkowania? Niemożliwe! Trzeba czytać więcej Piketty’ego, ten francuski ekonomista wszystko chętnie wytłumaczy w teorii. Co robi praktyka z teorią, o tym mówi znane rosyjskie przysłowie, którego Wam nie przytoczę, ale można spodziewać się, że najbogatsi po prostu rejestrowali najdroższe wozy tam, gdzie takiego podatku nie było i guzik im można było zrobić. Skutkiem tego jest likwidacja podatku od bardzo mocnych samochodów z końcem tego roku. I tak to bywa z opodatkowaniem najbogatszych. Mówię Wam, żadne podatki nic nie dają. Tylko konfiskata ma przyszłość.