Bentley Mulliner Bacalar to coś, co trudno nawet nazwać samochodem, bliżej mu do wielkiego transparentu z napisem „jestem obrzydliwie bogaty”. Zbliża się czerwiec (pride month), więc wszelkiej maści firmy starają się pokazać, że obchodzi je los ludzi o orientacji mniejszościowej. Zostawmy kwestię tego czy to szczere, przecież każdy wie, że korporacjom nie chodzi o podczepianie się pod ideę by zwiększyć sprzedaż. W końcu są instytucjami charytatywnymi. Swego czasu sporo szumu narobiła niewinna torba z Ikei w tęczowych barwach. Kogoś zdenerwowała, komuś innemu się spodobała, słupki zaczęły rosnąć, dział marketingu szwedzkiego sklepu pewnie dostał premię.
Podobną ścieżką podążył teraz Bentley. Być może kojarzycie model Mulliner Bacalar. To taki kabriolet dla obrzydliwie bogatych, którym nie wystarczy zwyczajne luksusowe auto. Powstanie zaledwie 12 sztuk, wszystkie są już oczywiście wyprzedane. Kosztowały po około 2 mln dolarów, czyli 8,3 mln zł według aktualnego kursu. W tej cenie klient dostanie silnik W12 o mocy 659 KM i momencie obrotowym wynoszącym 900 Nm. To nie uzasadnia jeszcze ceny, ale spokojnie, składa się na nią coś więcej niż znaczek Bentleya.
Bentley Mulliner Bacalar i wrażliwy społecznie oraz środowiskowo marketing.
Na końcu opisu modelu dowiemy się, że firma do budowy auta wykorzystuje odnawialne surowce. Np. drewno z drzew, które przewróciły się 5 tys. lat temu, a ich zwłoki przetrwały do dziś w mokrym gruncie. Podobno dzięki temu ma jakiś fajny odcień czy coś. Wszyscy wiedzą, że chodzi o cenę tego drewna i jego obróbki, a nie faktyczne walory estetyczne. Zabawnie tylko brzmi odnawialność tego surowca. Wystarczy, że teraz jakieś drzewo się przewróci i już za zaledwie 5 tys. lat będzie można zrobić kolejne dekoracje do Bentleya!
Dobra, ale do rzeczy, co z tą tęczą? Otóż Bentley zorganizował konkurs na zaprojektowanie wymarzonej wersji modelu Mulliner Bacalar. Udział mogli wziąć pracownicy firmy oraz ich rodziny. Szef designu rozstrzygając konkurs wybrał projekt auta pomalowanego w kolory tęczy. Zupełnie przypadkiem akurat tuż przed pride month. Oczywiście nigdzie nie jest powiedziane, że kolorowy Bentley ma cokolwiek wspólnego z wrażliwością na problemy danych grup społecznych i chodzi tylko o mieszankę lakierów używanych na autach luksusowej marki. Oczywiście, że im wierzę. To nie tak, że balansują na cienkiej linii między dobrym PR w Europie i innych krajach z prawami człowieka, a zamówieniami od arabskich szejków, którym tęcza kojarzy się z kamieniowaniem. Coś jak z tym drewnem, niby odnawialne, ale obrzydliwie drogie i wymaga 5 tys. lat sezonowania. Niby tęcza, ale bez znaczenia.
Mimo wszystko, gdyby takie auto jednak powstało, na pewno idealnie pasowałoby do torby z Ikei. O ile ktokolwiek jeżdżący Bentleyem nie pluje na biedaków kupujących w takich nieekskluzywnych sklepach meblowych.
Perfekcyjne połączenie.