Chińczycy zmajstrowali czteromiejscowy samochód 13 cm krótszy od naszego Malucha. Tymon już sprawdził, że to najmniejsze auto dla 4 osób. Wuling Hongguang jest kwadratowy, brzydki i nie ma w nim grama prestiżu, ale za to ma elektryczny napęd pozwalający na przejechanie do 120 km i kosztuje równowartość ok. 17 tys. zł.
Jak na takie maleństwo, ma całkiem przestronne wnętrze, a jeśli się podróżuje we dwójkę, to i ogromną, 740-litrową przestrzeń ładunkową.
Przy takim ogromie zalet prawdopodobnie mało kto zwróci uwagę na twarde plastiki i niespecjalnie efektowny panel zegarów. Zresztą, zanim zaczniemy się śmiać, poczekajmy na bazowe wersje VW ID.3.
Chińczykom plastiki nie przeszkadzają.
Sprzedaż auta wystartowała 24 lipca. W ciągu pierwszego tygodnia sprzedało się 7 346 egzemplarzy, a po trzech, na liczniku jest już ponad 50 tys. sztuk.
Do wyboru mają albo wspomnianą wersję podstawową, o zasięgu 120 km, albo wzmocnioną, z akumulatorami o pojemności prawie 14 kWh, pozwalającymi na pokonanie na jednym ładowaniu do 170 km. Ta druga kosztuje w przeliczeniu ok 20,5 tys. zł. Ma trochę ładniejsze wnętrze i wypasiony panel zegarów.
Wuling nie chwali się przyspieszeniem i prędkością maksymalną, ale w miejskim aucie za takie pieniądze, to chyba mało kogo to interesuje. Napęd elektryczny pewnie spokojnie wystarczy na rześki start spod świateł, a gabaryty sprawiają, że będzie łatwiej go zaparkować.
Czy takie coś mogłoby się sprzedać w Europie?
Pewnie tak, ale zgadujemy, że przy takiej cenie auto ma niewielkie szanse na sprostanie europejskim wymogom dotyczącym bezpieczeństwa nowych samochodów. Ostatnio pisaliśmy, że inna chińska marka – Kandi – chce sprzedawać trochę większe maluchy w Stanach, ale dopasowane do wymagań tamtejszego rynku kosztują znacznie więcej.
Byłoby znacznie prościej, gdyby dało się zakwalifikować tę maszynę nie do kategorii samochódów, ale czterokołowców, tak jak rejestruje się pojazdy marek Ligier, Aixam, czy ujeżdżanego przez nas Bajaja QUTE. Ciekawe, czy ktoś znajdzie na to sposób.